Jak ocenia Pan rok 2021 w handlu?
Na pewno ważnym wydarzeniem było przejęcie Tesco przez Netto. Ciekawie ewoluował rynek e-commerce. Po gwałtownym wzroście nastąpiła konsolidacja branży, gdyż wiele sklepów internetowych nie wytrzymało konkurencji ze strony silniejszych graczy. Na rynku pojawił się nowy gracz i pierwszy naprawdę poważny rywal dla Allegro na polskim rynku, czyli Amazon. Nie brakowało też dużych giełdowych debiutów. Chodzi między innymi o wejście Shopera na polską giełdę i debiut InPostu na giełdzie w Amsterdamie. Jeśli do tego dołożymy zmiany nawyków konsumentów, szalejące ceny, czy to z powodu inflacji, czy z powodu problemów z dostawami, to 2021 ukaże nam się jako rok wielkich zmian i przetasowań. Wiele wskazuje jednak na to, że 2022 r. będzie w handlu równie ciekawy.
Inflacja galopuje. W styczniu być może przekroczy 8 proc., a według ostatnich badań Polacy odczuwają wzrosty cen już na poziomie blisko 30 proc. Jaki może mieć to wpływ na handel w obecnym roku?
Do galopującej inflacji jeszcze nam daleko. Przypomnę, że na początku lat 90-tych sięgała ona nawet ponad 1000%. Niemniej wzrost cen jest odczuwalny i coraz bardziej dotkliwy dla konsumentów. Wiele też wskazuje na to, że nie da się go szybko spowolnić. Owszem rząd sięga po narzędzia np. w postaci zwolnienia części produktów żywnościowych z VAT i zwiększenia stóp procentowych, ale problem jest znacznie głębszy, by te działania okazały się wystarczające. Po pierwsze drożeją materiały do produkcji, materiały budowlane, energia i ceny nieruchomości. Po drugie, w handlu międzynarodowym koszt transportu kontenerów wzrósł już kilkakrotnie. Już z tej perspektywy widać, że obniżenie VAT na żywność nie pomoże zatrzymać wzrostu cen, bo przyczyn inflacji jest wiele. Warto też zauważyć inny trend – coraz częściej sprzedawcy podnoszą marże, argumentując to właśnie wysoką inflacją. To dodatkowo stymuluje wzrost cen.
Jakie będą konsekwencje rosnącej presji inflacyjnej?
Ma ona dwojaki efekt. Po pierwsze duzi gracze, producenci, dystrybutorzy, detaliści szukają sposobów optymalizacji kosztów. To duża zmiana, bo do tej pory nie przywiązywali oni do tego specjalnej wagi. Tymczasem w ubiegłym roku zbiegło się ze sobą wiele czynników, które zupełnie zmieniają ogląd sytuacji. Spodziewam się, że silne marki będą próbowały wyegzekwować obniżki od dostawców. Biorąc pod uwagę rosnące koszty, w tym także koszty pracy, firmy zaczynają zastanawiać się nad większą automatyzacją procesów. W tej chwili płacą pracownikom często za proste prace, np. przepisywanie danych, a to jest czyste marnotrawstwo. Spodziewam się, że pilnowanie kosztów sprawi, że branża handlowa i produkcyjna będą chętniej inwestowały w cyfryzację, automatyzując np. wymianę danych w łańcuchu dostaw. Oczywiście, obecna sytuacja skłania też do poszukiwania oszczędności „Kowalskiego”. To jest coś, z czym wcześniej nie mieliśmy do czynienia, bo jednak gospodarka cały czas się rozwijała, nasze pensje rosły, a stopy procentowe były rekordowo niskie.
Czy konsumenci mogą w którymś momencie powiedzieć dość i naprawdę zacząć zaciskać pasa?
Z podstawowych produktów oczywiście nie zrezygnują, ale oczywiście, mogą zmienić zwyczaje zakupowe, uważniej analizując ceny. Już teraz widać, że konsumenci mocno stawiają na dyskonty, wychodząc z założenia, że oferują one tańsze produkty niż tradycyjne sklepy. Nie zawsze okazuje się to prawdą, niemniej trend przechodzenia do dyskontów jest wyraźny. Warto jednak zwrócić uwagę, że inflacja to nie jest wyłącznie polska specjalność. W całej UE inflacja w listopadzie wzrosła do 5,2 proc. rdr., co jest najwyższym poziomem od co najmniej 1997 r. Spośród 32 opisywanych krajów w aż 24 inflacja przekroczyła 4,0 proc. Wartość pieniądza spada dzisiaj praktycznie w całej Europie. W Niemczech w listopadzie inflacja wzrosła do poziomu 5,2 proc. To najwyższy wynik od trzech dekad.
Czy rosnące ceny są zagrożeniem dla naszego eksportu? W ubiegłym roku odnotowaliśmy rekordowe obroty z zagranicznymi kontrahentami.
W jakiejś mierze na pewno tak, ale też trzeba zauważyć, że polscy producenci są zazwyczaj istotnie tańsi niż ci działający w Europie Zachodniej. Przy jednoczesnym wzroście cen w Europie nasze produkty pozostaną konkurencyjne cenowo, tym bardziej że istotnie rosną ceny żywności na rynku światowym. W pierwszej połowie roku indeks FAO wzrósł o 10 proc. Dodatkowo sprzyja nam zdecydowanie słaby złoty. Warto też zwrócić uwagę, że polski eksport jest też bardziej zdywersyfikowany i nie jest uzależniony od jednej branży. Eksportujemy i sprzęt AGD, RTV, i produkty przemysłowe i rolno-spożywcze. W dodatku robimy to „wielokierunkowo”, bo eksportujemy i do Niemiec, i do Francji,
i Niderlandów, i Czech, i poza terytorium UE. Polska jest strategicznie zlokalizowana, blisko zamożnych rynków, które jednocześnie cierpią na niedobory własnych produktów. To są przesłanki, które przemawiają za tym, że dobre wyniki eksportowe powinny się utrzymać, choć raczej nie pobijemy rekordu.
W ciągu trzech kwartałów 2021 roku polski eksport wzrósł o jedną piątą w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku. Czy te wyniki mogą zachęcić więcej firm do nawiązywania kontaktów handlowych za granicą?
To już się dzieje. Rynek polski, choć spory, jest jednak ograniczony i ekspansja zagraniczna jest naturalnym krokiem dla wielu przedsiębiorców. Inną kwestią jest to, w jakim stopniu są oni gotowi. Wejście na zachodnie rynki oznacza konieczność inwestycji i przystosowania się do tamtejszych standardów technologicznych.
Co to oznacza w praktyce?
Jeśli jesteśmy dużym dostawcą dla międzynarodowego koncernu motoryzacyjnego, to musimy mieć wdrożoną komunikację EDI, bo inaczej nie będziemy mogli współpracować. Wszystko dlatego, że motoryzacja opiera się dziś na produkcji „just in time”. Nie można pozwolić sobie na to, by komunikacja spowalniała cały system. Podobne oczekiwania mają też duże sieci handlowe. Zachodnie rynki są znacząco lepiej zinformatyzowane, tamtejsze firmy mają wdrożone standardy komunikacji elektronicznej i są w stanie bez problemu wymieniać informacje z kontrahentami, poddostawcami – słowem całym łańcuchem dostaw. Co najważniejsze, mogą to robić w pełni automatycznie. W Polsce w wielu firmach automatyzacja kończy się na zainstalowaniu najnowszego systemu ERP lub systemu do zarządzania relacjami z klientem. Może się więc wydawać, że jesteśmy dobrze zautomatyzowani, ale efekt jest taki, że automatyzacja kończy się na „naszym podwórku”.
Przyzna Pan chyba jednak, że duże firmy są całkiem dobrze zinformatyzowane.
To zależy. Oczywiście producenci tacy jak Bakoma, Amica, Vox oraz sieci takie jak Media Markt, Rossmann, Lidl czy Dino mają wdrożoną komunikację elektroniczną EDI i tego samego wymagają od poddostawców. Oznacza to tyle, że jeśli firma A wyśle zamówienie drugiej firmie, a obie będą korzystały z różnych rozwiązań informatycznych, to EDI sprawi, że te systemy wzajemnie będą się rozumiały. Co ważne – same, bez udziału człowieka. W efekcie nie trzeba niczego ręcznie wpisywać do systemu. Jednak generalnie im mniejsza firma, tym ta sytuacja wygląda gorzej. Poza najlepiej zinformatyzowaną branżą, jaką jest motoryzacja, w handlu wiele firm pozostaje wciąż analogowych. Oznacza to, że firma może wygenerować dokument elektroniczny, ale klient czy partner nie będzie mógł go automatycznie otworzyć, przeczytać i przetworzyć.
Edison pośredniczy w wymianie dokumentów elektronicznych między firmami. Czy widać w tej chwili większe zainteresowanie ze strony polskich firm wymianą informacji z zagranicznymi kontrahentami? Jeśli tak, z jakimi krajami?
Na pewno komunikatów w sieci jest więcej, ale wynika to nie tyle z szybszej cyfryzacji, ile z faktu, że staliśmy się częścią Editela, międzynarodowej grupy specjalizującej się w komunikacji elektronicznej, co oznacza paneuropejski zasięg. Z tego powodu informacji, jakie przetwarzamy, jest po prostu więcej.