Wojciech Biernacki w mięsnym biznesie działa od blisko 30 lat. Zaczynał go razem z bratem Tomaszem Biernackim, który z czasem porzucił produkcję na rzecz handlu i zajął się rozwojem sieci Dino.
Jak wygląda mięsne imperium Wojciecha Biernackiego?
Sam Wojciech Biernacki w wywiadzie udzielonym portalowi Wirtualna Polska (opublikowanym 2 maja br.) stwierdził, że "Grupa Biernacki to kilka spółek: hodowla bydła, biometanownia, firma logistyczna i rzeźnia". Podkreślił, że jeśli chodzi o produkcję mięsa, to w skali kraju grupa jest średniej wielkości zakładem, ale największym z polskim kapitałem. Dodał, że daleko jej do takich gigantów jak Grupa Sokołów czy Grupa Animex, ale stara się działać globalnie. Jej głównymi rynkami zbytu poza Polską są inne kraje Europy, Japonia, Katar, Arabia Saudyjska, Dubaj i Izrael.
Wojciech Biernacki zaznaczył też, że choć jest twórcą grupy, to od kilku lat nie zarządza bezpośrednio żadną ze spółek wchodzących w skład grupy i nie prowadzi ich spraw na bieżąco.
Przyjrzyjmy się bliżej jednej z tych spółek. Chodzi o założony w marcu 2014 r. Zakład Przemysłu Mięsnego Biernacki Skup i Hodowla Bydła. Z informacji widniejących w KRS wynika, że Wojciech Biernacki jest jedynym udziałowcem tej spółki, a w jej władzach zasiada też dwóch innych mężczyzn o nazwisku Biernacki – Damian (rocznik 1979) pełni rolę prezesa zarządu, a Kamil (rocznik 2001) podobnie jak Wojciech jest w niej prokurentem. Do ZPM Biernacki Skup i Hodowla Bydła należy kilka ferm, na których hodowane jest bydło zlokalizowanych w Wielkopolsce.
Fermy wyjęte spod prawa?
Z doniesień Wirtualnej Polski (WP) wynika, że instytucje państwowe mają sporo zastrzeżeń do działalności tej spółki, a dokładniej należących do niej ferm.
W lutym br. wspomniany portal ujawnił, że na fermie w Twardowie (powiat jarociński) większość budynków użytkowanych jest bez zezwolenia, nielegalny jest też pobór wody, liczba żyjących na nich zwierząt nawet trzykrotnie przekracza dozwoloną, a bydło brodzi we własnych odchodach.
W artykule z 30 kwietnia br. WP poinformowała, że część tych zastrzeżeń powtarza się także w przypadku dwóch innych ferm znajdujących się we wsiach Mszczyczyn (powiat w powiecie śremski) i Dąbrówka powiecie gostyńskim (przy czym w przypadku pierwszej przedsiębiorstwo Wojciecha Biernackiego jest właścicielem budynków, grunt należy do osoby prywatnej).
Wg doniesień portalu Wirtualna Polska obie te farmy są przykładem samowoli budowlanych, ponieważ w przypadku każdej z nich brakuje dokumentów zaświadczających, że powstały one lub zostały rozbudowane legalnie.
Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego (PINB) w Gostyniu ustalił, że na fermie w Dąbrówce istnieje łącznie 21 wiat, które pełnią funkcję budynków inwentarskich, czyli dla zwierząt hodowlanych. Na podstawie pozwolenia na budowę firma Wojciecha Biernackiego mogła wybudować jedynie 10 obiektów, przy czym pozwolenie to obejmowało budowę wiat m.in. na sprzęt rolniczy i sezonowy pobyt bydła. W przypadku farmy Mszczyczynie sytuacja wyglądała podobnie. Spółka ZPM Biernacki uzyskała zgodę nadzoru budowlanego na budowę dwóch wiat na maszyny i sprzęt rolniczy, jednej wiaty magazynowej na płody rolne oraz wiaty na kiszonkę.
Bydła przybywa, a z nim pojawia się smród i roje much
Z danych Agencja Rozwoju i Modernizacji Rolnictwa na początku grudnia 2022 r. na fermie w Mszczyczynie żyło przeszło 7,5 tys. cieląt do 6. miesiąca życia oraz ponad 100 sztuk bydła do 12. miesiąca życia.
Liczba zwierząt żyjących na fermie w Dąbrówce także idzie w tysiące. Kontrole Inspekcji Weterynaryjnej wykazały, że we wrześniu przybywała w nich prawie 7 tys. sztuk bydła, a pięć miesięcy później już przeszło 11 tys.
Te dane z grubsza zgadzają się ze stanem obecnym. Z informacji na ten temat uzyskanych przez portal WP w połowie marca br. bezpośrednio od firmy Wojciecha Biernackiego wynika, że na fermie w Mszczyczynie przebywa prawie 6 tys. sztuk bydła, z kolei na farmie w Dąbrówce ponad 11 tys. sztuk. Zgodnie z prawem, hodowla prowadzona na taką skalę wymaga uzyskania tzw. decyzji środowiskowych (decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach zgody na realizację przedsięwzięcia). Portal money.pl informuje, że firma Wojciecha Biernackiego takich zgód nie posiada.
Do tych zarzutów dochodzą także skargi mieszkańców ww. wsi na smród i roje much panoszących się po okolicy.
Samowola, której nie można powstrzymać
Portal WP wskazuje, ze Wojciech Biernacki, rozbudowując fermy, wykorzystuje furtkę w prawie, która pozwala najpierw coś na danym terenie wybudować, a dopiero potem wnieść o legalizację tego, co się wybudowało. W czasie gdy ten proces się toczy (a może to trwać latami) organy państwa mają związane ręce: nie mogą wstrzymać działalności, zamknąć ferm, ani zabrać z nich bydła. Nie mają też do dyspozycji środków w postaci dotkliwych kar finansowych. W grę wchodzą jedynie mandaty w śmiesznej wysokości 500 zł (z doniesień WP wynika, że firma ZPM Biernacki już kilka takich mandatów dostała). Sama samowola budowlana (nawet jeśli zostanie stwierdzona) od kilku lat nie jest też tak surowo karana jak wcześniej. Do 2020 r. groziła za nią grzywna oraz kara ograniczenia lub pobawienia wolności do lat dwóch. We wrześniu 2020 r. rząd Prawa i Sprawiedliwości uchylił artykuł, który przewidywał odpowiedzialność karną za samowole budowlane, co było argumentowane stosunkowo niską szkodliwością społeczną takich czynów.
Wojciech Biernacki tłumaczy się troską o zwierzęta
We wspomnianym już wywiadzie udzielonym 2 maja br. portalowi WP Wojciech Biernacki przyznał, że przebudowy na fermach miały miejsce, ale była podyktowana troską o dobrostan zwierząt.
Tłumaczył, że pandemia i wojna na Ukrainie diametralnie zmieniły sytuacje w branży, bo rolnicy, którzy wcześniej brali od firmy zwierzęta na odchowanie, przekalkulowali sobie, że bardziej opłaca się im uprawa zboża i zaczęli masowo wypowiadać wcześniejsze umowy. Firma zaczęła więc odbierać od nich zwierzęta, dla których zabrakło jej miejsca we własnych gospodarstwach, dlatego kupiła kolejne, które ze względu na ich stan musiała przebudować. "Jako rolnik, kupując gospodarstwo rolne, w którym było hodowane bydło, zrobiłem wszystko, żeby doprowadzić je do takiego stanu, żeby zwierzęta były w optymalnych warunkach zootechnicznych. Następstwem była konieczność zwiększenia tych gospodarstw, ale to było robione przy konsultacji z wszystkimi urzędami. Przyjęliśmy zasadę: róbmy to, bo to jest mniejsza szkodliwość. Życie i zdrowie zwierząt oraz życie i zdrowie moich pracowników i ochrona środowiska są nadrzędną rzeczą" – stwierdził.
Zapewnił też, że jego firma niezwłocznie rozpoczęła wszystkie procedury związane z legalizacją tych zmian: "Od razu po tych wszystkich pracach, które były niezbędne do wykonania, żeby zwierzęta były szczęśliwe, zostały złożone pełne dokumentacje do wszystkich urzędów. Wszystko w świetle prawa. Żadnych uników, żadnego opóźniania. Wszystkie procedury zostały rozpoczęte" – powiedział.
Na zarzut o to, że działania firmy to nic innego próba legalizacji nielegalnie prowadzonych ferm Wojciech odpowiedział następująco: "Nielegalność trzeba stwierdzić przepisami prawnymi. Wobec nas nikt jej nie stwierdził. Wszystkie wymagane procesy i procedury się toczą i zostały przez nas rozpoczęte. Naszą misją jest dbanie o nasze zwierzęta. Tylko to. Jesteśmy uczciwymi ludźmi, my nie mamy nic do ukrycia".
Zarzuty mieszkańców to kwestia polityczna?
W wywiadzie pojawił się też wątek skarg ze strony osób, które mieszkają w pobliżu ferm. Wojciech Biernacki nagonkę na swoje gospodarstwa wyjaśnił walką o głosy w wyborach samorządowych. Zarzuty dotyczące nadmiaru owadów (much) odparł tym, że ma dokumenty potwierdzające regularne wykonywanie oprysków preparatami biobójczymi, a także wykonywanie usług dezynsekcji przez wyspecjalizowane zewnętrzne podmioty, kontrola w tym zakresie przeprowadzona w gospodarstwie w Mszczyczynie nie wykazała żadnych nieprawidłowości.
Co do wypływu "żółtej cieczy o nieprzyjemnym zapachu" z jednego z dwóch nielegalnych wylotów na fermie w Dąbrówce (stwierdzonego w trakcie kontroli przeprowadzanej przez pracownika Nadzoru Wodnego w Gostyniu i przedstawiciela Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Poznaniu) właściciel grupy Biernacki przyznał, że taki wyciek faktycznie miał miejsce, ale winą za niego obarczył inne gospodarstwo. Jak wyjaśnił, w tamtym gospodarstwie była awaria i gnojowica z niego przedostawała się do instalacji na fermie. Zapewnił, że przyczyna tego wycieku została usuniętą.
Notabene komenda powiatowa policji w Gostyniu potwierdziła, że doszło do wykroczenia polegającego na wykonaniu urządzeń wodnych bez wymaganego pozwolenia wodnoprawnego i ukarała jego sprawcę mandatem karnym w wysokości... 500 zł.