Dzisiaj do hipermarketów już mało kto chce jeździć, bo są daleko, w dodatku wielu klientów uważa je za niebezpiecznie. Teraz im bliżej sklep jest zlokalizowany tym lepiej, o ile tylko ten sklep jest w stanie zaoferować dostępność towaru i wystarczający poziom obsługi. Tylko trzeba mieć odpowiednie zatowarowanie i nie chodzi o szerokość półki, bo dyskonty jak Biedronka mają ograniczoną liczbę indeksów, 2-3 producentów każdego rodzaju produktu plus markę własną i to wystarcza. Małym sklepom lokalnym też to wystarczy, tylko trzeba wiedzieć, co klient chce lokalnie kupić i się do tego dostosować.
Sklepy franczyzowe pozwalają właśnie na dostęp do szerokiej gamy produktów i dostosowanie tego do lokalnych realiów. Hurtownik może mieć 15 rodzajów serka waniliowego, z których sklepikarz wybierze te 3, które u niego schodzą. Jak jeszcze hurtownik dysponuje jakąś bazą danych i mierzy co się sprzedaje w danym regionie, to może zaproponować swoim franczyzobiorcom analizy tego, co jego zdaniem powinni kupić, by zmaksymalizować zysk. Co zresztą dzieje się coraz częściej.
Widzieliśmy w przeszłości stopniową redukcję liczby niezależnych i mniejszych hurtowników i myślę, że w dalszym ciągu będziemy widzieli ten trend, a niestety bardzo trudno jest o związki kapitałowe między przedsiębiorcami, które mogłyby doprowadzić do powstania dużego, konkurencyjnego podmiotu. W hurcie i detalu spożywczym zawsze jest tak, że jak jest dobrze, to nikt się nie chce łączyć, a jak jest źle to zaczynają się rozmowy o połączeniach kapitałowych, ale każdy ma w głowie wyceny sprzed lat.
Ciąg dalszy artykułu - na kolejnej stronie