Branża ubezpieczeniowa często jest kreowana na takiego demiurga, który decyduje o być-czy-nie być firm w danej branży. Gdy rozmawiałem z władzami sieci detalicznych, które miały ostatnio największe problemy finansowe, zawsze obarczali oni winą firmy ubezpieczeniowe i ich politykę, która doprowadzała ich biznesy do upadłości. Ostatnie lata pokazują, że największe problemy mają „średniaki”, np. Bomi, Alma, Piotr i Paweł, którym nie wystarczy już lokalny rynek, ale muszą się mierzyć z największymi graczami. W jakiej kondycji są średniaki dzisiaj?
Tak niestety jest i to w każdej branży, że średniacy mają najgorzej. Duzi są na tyle duzi, że zazwyczaj sobie poradzą mając przewagę skali, która pozwala im wynegocjować np. znacznie lepsze warunki u dostawców. Mali są na tyle mali, że są stosunkowo elastyczni, mają niskie koszty i często też okupują jakąś lokalną niszę, lokalny rynek, na którym są rozpoznawalni i mają lojalnych klientów. Średniacy są za duzi, by cieszyć się z tego, że na koniec miesiąca mają z czego żyć, bo to są już przedsiębiorstwa z zarządami, księgowością i wyższymi kosztami stałymi, a z kolei są za mali, by konkurować z dużymi na rynku więc są pod presją. Akurat w handlu spożywczym średniacy mają trochę więcej możliwości i z nich korzystają. Po pierwsze, są systemy franczyzowe i wiele sklepów spożywczych należy do jakiegoś systemu, co pomaga im w jakimś stopniu.
W części hurtowej są przedsiębiorstwa typu grupy zakupowe, które zrzeszają kilku czy kilkunastu mniejszych regionalnych hurtowników, dzięki czemu ceny mają przynajmniej zbliżone, do tych jakie mają najwięksi. Dzięki czemu są w stanie konkurować z nimi na rozsądnych zasadach. Kłopot ze zrzeszaniem się hurtowników w grupy zakupowe polega na tym, że oni wszyscy bardzo by chcieli odnosić korzyści z tego zrzeszenia, ale nie chcieliby ponosić związanego z nim ryzyka.
Jak wygląda kwestia ubezpieczenia działalności takich projektów zakupowych?
Takie grupy zakupowe to są zazwyczaj przedsiębiorstwa o cienkiej kapitalizacji, wykazujące jedynie minimalne zyski, nie utrzymujące żadnego sensownego poziomu gotówki, bo wszystkie korzyści są transferowane do przedsiębiorstw, które tę grupę zakupową tworzą. Jednocześnie ryzyko po stronie dostawcy i w konsekwencji po naszej stronie jako ubezpieczyciela, jest właśnie na grupie zakupowej.
Jeżeli podmiot kupuje za gigantyczne jak na swoje możliwości pieniądze, bo kupuje dla kilku czy kilkunastu średniej wielkości hurtowników, a z drugiej strony nie ma ani kapitału, ani majątku, ani zysku, to do takich podmiotów podchodzimy jak do jeża. Piszemy odpowiednio duże limity tylko i wyłącznie wtedy, jeśli podmioty stojące za tą grupą zakupową poręczą dostawcy. Idealnie by było, gdyby poręczali za całość długu, ale to się właściwie nie zdarza, bo wtedy musieliby poręczać jeden za drugiego. Zazwyczaj poręczają do wysokości swoich własnych zobowiązań wobec tej grupy zakupowej.
Wróćmy do „średniaków”, jest dla nich szansa?
Dla niektórych tak. Część firm średniej wielkości działających w detalicznym handlu spożywczym radzi sobie całkiem przyzwoicie, nawet tacy mający po kilkanaście czy kilkadziesiąt sklepów. Jeżeli biznes jest prowadzony mądrze i pieniądze nie są przejadane, to radzą sobie dobrze. Między innymi dlatego, że ich działalność handlowa jest dość mocno osadzona w lokalnych społecznościach. Obecnie w związku z pandemią, która nie tylko ogranicza możliwości, ale często zniechęca klientów do przemieszczania się, sytuacja działa na korzyść lokalnych biznesów.
Ciąg dalszy artykułu - na kolejnej stronie